Odcinek z serii, w której zawodnicy LAFC opowiadają swoje historie swoimi słowami
Pochodzę z małej, polskiej miejscowości Ruda Śląska w województwie Śląskim (po angielsku ‘Silesia’). Jest to miasto i region, którego w żaden sposób nie można porównać do Los Angeles i Kalifornii. Znajduje się tam kopalnia węgla, życie płynie spokojnie, a ludzie są pracowici i skromni. Piłka nożna jest tam bardzo popularna. Na całym Śląsku i w jego stolicy Katowicach jest mnóstwo klubów piłkarskich, a 5-6 z nich występuje w najwyższych rozgrywkach ligowych w Polsce. W mojej rodzinnej miejscowości każdy kocha futbol – obojętnie czy objawia się to poprzez chodzenie na mecze czy też niekończące się dyskusje na temat piłki – ta gra jest po prostu wszędzie.
Moja babcia i mama grały zawodowo w piłkę ręczną. Mój ojciec grał w piłkę i potem szkolił zawodników. Dlatego jeśli ktoś mnie zapyta: “Dlaczego zostałeś sportowcem?” moja odpowiedź nie może być inna: “Nie miałem wyboru!”
Od kiedy pamiętam, czyli od 5-6 roku życia, grałem w piłkę z tatą i dziadkiem na lokalnym boisku. Dzięki temu szybko zakochałem się w tym sporcie. Zapisałem się do małego, miejskiego klubu, gdzie najpierw kopałem w piłkę na hali. Mecze odbywały się w formule 5-v-5, dlatego każdy zawodnik bardzo często był przy piłce, co pomagało mu w szlifowaniu umiejętności. Na hali graliśmy ze względu na niskie temperatury w zimie, ale prawda jest też taka, że nawet jeśli pogoda temu sprzyjała to i tak korzystaliśmy z boisk halowych.
Moja drużyna spisywała się bardzo dobrze. Wygraliśmy kilka turniejów. Czułem więc, że stać mnie na zrobienie kroku w przód, dlatego zasiliłem szeregi Ruchu Chorzów. Tak naprawdę to właśnie tam wszystko się dla mnie zaczęło. To tam wspinałem się po wszystkich możliwych szczeblach w drużynach młodzieżowych aż do debiutu w pierwszym zespole.
To nie jest tak, że grając w piłkę jako dzieciak myślałem, że kiedyś zostanę zawodowym piłkarzem. Po prostu sprawiało mi to wielką przyjemność a grając chciałem się dobrze bawić. Ale zawsze próbowałem też być najlepszym. Bez względu na to, czy miałem 5 czy 10 lat jechałem na turniej głodny zwycięstwa zarówno dla drużyny jak i dla siebie. Chciałem być najlepszy, strzelać gole i asystować. Nie zaprzątałem sobie głowy myślami o zawodowym graniu w piłkę. Najzwyczajniej na świecie po prostu myślałem, że jestem dobry w te klocki i chciałem to udowodnić zarówno sobie jak i innym. Tak było przez cały czas i tak było wszędzie - nawet jeśli graliśmy w parku z kumplami.
Moim piłkarskim idolem z dzieciństwa był Cristiano Ronaldo. Dlatego też Manchester United to ekipa, za którą trzymam kciuki. Pokochałem ten klub właśnie ze względu na Cristiano. Nie zdawałem sobie sprawy, że może się kiedyś stamtąd przenieść do jednego z największych rywali ManU.
W moim piłkarskim życiu wiele zawdzięczam mojej rodzinie. Kiedy tata pracował na treningi woziła mnie babcia. Na podwórku często grałem w piłkę z dziadkiem. Teraz w moje ślady próbuje iść mój młodszy brat. Ma 16 lat i obecnie gra w moim byłym klubie Ruchu Chorzów. Mam też 8-letnią siostrę, która gra w piłkę ręczną. Cała rodzina wciąż mieszka w Rudzie Śląskiej.
W dzieciństwie często miałem na pieńku z moim tatą. Nie byłem łatwym dzieckiem, dlatego tata chciał mnie trzymać w ryzach. W tamtym okresie nie chciałem się go słuchać, ale dziś zdaję sobie sprawę, jak wielki miał wpływ na moje życie. Zawsze próbował mnie uspokajać i dzielił się uwagami na temat tego co można a czego nie powinno się robić. Nie zawsze się z nim zgadzałem, ale pewnego dnia naszła mnie taka refleksja: “Wiesz co? On miał rację!”
Kiedy dołączyłem do Ruchu Chorzów miałem 12 lub 13 lat. Mój tata, który pracował w tym klubie, był moim pierwszym trenerem w Niebieskich, jak nazywa się ekipę Ruchu. Tamtejsze akademie działają w ten sposób, że każdego roku zespół obejmuje nowy trener, więc zanim stałem się graczem pierwszej drużyny szkoliło mnie 5-6 różnych trenerów. Do pierwszego zespołu trafiłem w wieku 15 lat. Szybko zadebiutowałem, bo stało się to po zaledwie roku.
W pierwszym Ruchu spędziłem może 8-9 miesięcy. Strzeliłem kilka bramek, które sprawiły, że zaczęły się mną interesować kluby z Anglii.
Jednym z nich był Leeds United. Bardzo mnie to ucieszyło to, choć nie wiedziałem jak wielki jest to klub. Wiedziałem tylko, że Ruch stał się dla mnie za mały i że potrzebuję zrobić kolejny krok. Kiedy poznałem imponującą historię Leeds nie czułem się stremowany. Nie bałem się. Byłem gotowy na wyzwanie. Pomyślałem sobie: “Dawaj! Jedziemy z tym!”
Jednak zaraz po podpisaniu kontraktu zderzyłem się ze ścianą. Nie mogłem mieszkać sam, bo nie byłem pełnoletni. Mieszkałem u pewnej rodziny na małej wiosce, gdzie nie było kompletnie nic do roboty. Nie znałem angielskiego, więc z nikim nie rozmawiałem. Każdego dnia byłem praktycznie sam i ta samotność zaczęła mi doskwierać. Te pierwsze miesiące w Anglii były dla mnie bardzo ciężkie, bo w Polsce po treningach zawsze spędzałem czas z kolegami. W Leeds treningi kończyły się o 13 i potem nie miałem nic do roboty.
Na szczęście w tamtym momencie jednym z podstawowych graczy Leeds był Mateusz Klich [33-letni Klich to były wielokrotny reprezentant Polski i obecnie gracz D.C. United.]. On wiedział, że przejście z Ruchu do Leeds było dla mnie wielkim przeżyciem, dlatego wziął mnie pod swoje skrzydła i przedstawił mi ten nowy dla mnie, angielski świat. Dzięki temu poczułem się lepiej. W miarę upływu czasu mój angielski stawał się lepszy, a kiedy skończyłem 18 lat zacząłem mieszkać sam.
Kiedy trafiłem do Leeds mój plan był taki: będę zawodnikiem drużyny U-23, ale będę trenować z pierwszym zespołem. Trenerem był tam wówczas Marcelo Bielsa [legendarny szkoleniowiec z Argentyny]. Coś we mnie zauważył, więc zaczał mnie brać na mecze pierwszego zespołu. Nie grałem zbyt wiele, ale nawet siedzenie na ławce sprawiło, że mogłem się sporo nauczyć. Miałem wtedy zaledwie 17 lat.
Pewnego dnia poleciałem z pierwszym zespołem na przedsezonowe zgrupowanie do Australii. W meczach kontrolnych wypadłem tam naprawdę dobrze, więc myślałem, że dostanę szansę w nadchodzącym sezonie. Czułem się gotowy, ale… ta szansa nie nadeszła. Większość sezonu przesiedziałem na ławce. Zagrałem tylko spotkanie w Carabao Cup, a na debiut w lidze musiałem czekać aż do samego końca. Leeds byli już wtedy pewni awansu do Premier League.
Byłem wciąż bardzo młody, ale moja sytuacja stała się nieciekawa. Wiedziałem, że skoro nie dostawałem szans w Championship to nie było żadnych gwarancji, że w jeszcze bardziej wymagającej EPL będę dostawał jakiekolwiek minuty. Gra w zespole U23 nie zaspakajała moich ambicji, bo chciałem grać w pierwszym zespole. Dlatego postanowiłem zmienić otoczenie. Bielsa nie był z tego powodu zbyt szczęśliwy, bo chciał mnie zatrzymać w Leeds. Ale wiedział, że moje ambicje są większe, dlatego znaleziono dla mnie wypożyczenie.
Najpierw trafiłem do Logroñés [drugi szczebel rozgrywek w Hiszpanii], gdzie spędziłem 8 miesięcy. Dla drużyny to nie był jakiś rewelacyjny okres, bo po prostu nam nie szło. Osobiście też zagrałem w kilku spotkaniach, ale zamiast szału było raczej tylko OK. Stamtąd przeniosłem się do Ibizy, gdzie znów zacząłem prezentować dobrą formę.
Hiszpańska druga liga ma bardzo wysoki poziom. W Ibizie spędziłem 7 miesięcy i było to udane doświadczenie. Ich trener obdarzył mnie zaufaniem i wynalazł dla mnie nawet nową pozycję: ze skrzydła przeniósł mnie na środek pomocy.
Na nieszczęście doznałem tam kontuzji: zerwałem więzadło krzyżowe przednie. Przypadło to na okres, kiedy w Leeds chcieli mnie z powrotem mieć u siebie. Były także oferty z kilku innych klubów. Zaczęto rozważać moją kandydaturę w kontekście reprezentacji Polski. Niestety leczenie trwało 8-9 miesięcy, po czym wróciłem do Ibizy. Takie powroty do grania nigdy nie są łatwe. Potrzebowałem czasu, aby powrócić do formy. Do gry wracałem stopniowo: najpierw wchodziłem na 20-30 minut, a dopiero potem tych minut było więcej. Dopiero na przełomie stycznia i lutego 2024 - czyli tuż przed przenosinami do LAFC - wreszcie czułem, że czuję się w 100 procentach zdrowy.
Zdawałem sobie sprawę z istnienia LAFC. Wiedziałem, że grają tutaj: Giorgio (Chiellini) i Carlos [Vela]. Słyszałem też o derbowych meczach z Galaxy. O takich meczach wiedzą nawet w Polsce!
Nie wiedziałem jednak co mnie tu czeka jeśli chodzi o poziom gry. Nie potrafiłem sobie wyobrazić jak wyglądają stadiony i jaka panuje atmosfera podczas meczu. Teraz już wiem, że nasi kibice i nasz stadion sprawiają, że w całej MLS nie ma lepszej atmosfery. Trzeba jednak przyznać, że na innych stadionach też widziałem tłumy. Dlatego też uważam, że piłka nożna w USA wciąż będzie się rozwijać.
W tym sezonie gram niemal od deski do deski. Bardzo się z tego powodu cieszę, bo po to tutaj jestem. Nie przyszedłem tutaj, aby być zmiennikiem czy obserwować mecz z perspektywy ławki rezerwowych. Jestem tu po to, aby pomagać drużynie na murawie. Aby strzelać gole i zaliczać asysty.
Obecnie moja pozycja na boisku to “dziewiątka”, ale najlepiej czuję się na swojej nominalnej pozycji jako ofensywnie nastawiony środkowy pomocnik. Nie narzekam jednak i nie przeszkadza mi to. Cieszę się tym, że tę samą grę, którą pokochałem jako mały chłopiec w Rudzie Śląskiej mogę kontynuować w moim nowym domu: BMO Stadium. Jestem szczęśliwy, że pomagam drużynie w walce o największe cele i najwyższe lokaty w tabeli. Cieszę się także tym, że poprzez moją grę i moje bramki mogę naszym kibicom dać radość i chwile, które będą wspominać.